Bespreking:Cato Die Ouere
Odtąd co noc urządzano mu tę samą historję, której powodu nie rozumiał. Gdy zasnął, wpadali, budzili go, kazali mu się ubierać i wiedli przez długie, milczące korytarze, oświetlone elektrycznością z rzędem czarnych, zamkniętych drzwi po obu bokach. Z początku robiło to na nim wielkie wrażenie, drżał z zimna i wzruszenia i nie mógł już usnąć do samego rana, pełen nieokreślonych lęków i okropnych przeczuć. Zczasem jednak przyzwyczaił się, drwił z tych przeprowadzek i do tego stopnia nawet ośmielił, iż pewnej nocy powiedział dręczycielom: — Nie chcę, nie wstanę! — Co?... Dlaczego?... Naczelnik, kapitan kazał zmienić celę. — Możecie we dnie to robić!... Przyjdźcie jutro! Poco budzić mnie po nocy?! — Rozkaz. — Co — rozkaz! Rozkaz mnie się nie tyczy: nie jestem wojskowy! W prawidłach nic nie powiedziano, że mam co noc wstawać, ubierać się, chodzić!... Wskazał ręką na wiszące nad łóżkiem na grubej tekturze prawidła. — Nu, nu!... Wstawaj pan, nie gadaj!... Tu niema żartów! — Ani myślę! Leżał dalej wyciągnięty na pościeli i patrzał z ukrytą wesołością na zakłopotane twarze żandarmów. — Cóż, ty naprawdę nie będziesz się odziewał? — spytał wreszcie stary żandarm grubjańsko. — Nie! — Zaraportuję o tem naczelnikowi!... — Raportuj sobie, a ja nie wstanę! Żandarm chwilę się wahał, poczem skinął głową na posługaczy: — Bierzcie go!... Gawar postanowił zachowywać się zupełnie biernie, gdyby zechcieli go ubrać przemocą; ale zamiast tego posługacze podchwycili go wraz z łóżkiem i ponieśli jak zwykle korytarzami. Konwój — z karabinami w ręku — jeden żołnierz na przedzie, a drugi ztyłu, — towarzyszył mu z wielką powagą. Gawar o mało śmiechem nie parsknął, tak to wszystko wydało mu się zabawnem. Zanieśli go uroczyście do celi w innem skrzydle, gdzie dotychczas jeszcze nie był i zostawili samego. Usnął natychmiast, nie nazbyt zaniepokojony groźbą raportu. — Taka nuda! Niech mię wezwą do kancelarji! Zapytam się, dlaczego nie wyprowadzają mnie na spacer?... Albo poproszę o książki!... Zawsze się czegoś dowiem!... — obiecywał sobie drugiego dnia rano. Odtąd co noc urządzano mu tę samą historję, której powodu nie rozumiał. Gdy zasnął, wpadali, budzili go, kazali mu się ubierać i wiedli przez długie, milczące korytarze, oświetlone elektrycznością z rzędem czarnych, zamkniętych drzwi po obu bokach. Z początku robiło to na nim wielkie wrażenie, drżał z zimna i wzruszenia i nie mógł już usnąć do samego rana, pełen nieokreślonych lęków i okropnych przeczuć. Zczasem jednak przyzwyczaił się, drwił z tych przeprowadzek i do tego stopnia nawet ośmielił, iż pewnej nocy powiedział dręczycielom: — Nie chcę, nie wstanę! — Co?... Dlaczego?... Naczelnik, kapitan kazał zmienić celę. — Możecie we dnie to robić!... Przyjdźcie jutro! Poco budzić mnie po nocy?! — Rozkaz. — Co — rozkaz! Rozkaz mnie się nie tyczy: nie jestem wojskowy! W prawidłach nic nie powiedziano, że mam co noc wstawać, ubierać się, chodzić!... Wskazał ręką na wiszące nad łóżkiem na grubej tekturze prawidła. — Nu, nu!... Wstawaj pan, nie gadaj!... Tu niema żartów! — Ani myślę! Leżał dalej wyciągnięty na pościeli i patrzał z ukrytą wesołością na zakłopotane twarze żandarmów. — Cóż, ty naprawdę nie będziesz się odziewał? — spytał wreszcie stary żandarm grubjańsko. — Nie! — Zaraportuję o tem naczelnikowi!... — Raportuj sobie, a ja nie wstanę! Żandarm chwilę się wahał, poczem skinął głową na posługaczy: — Bierzcie go!... Gawar postanowił zachowywać się zupełnie biernie, gdyby zechcieli go ubrać przemocą; ale zamiast tego posługacze podchwycili go wraz z łóżkiem i ponieśli jak zwykle korytarzami. Konwój — z karabinami w ręku — jeden żołnierz na przedzie, a drugi ztyłu, — towarzyszył mu z wielką powagą. Gawar o mało śmiechem nie parsknął, tak to wszystko wydało mu się zabawnem. Zanieśli go uroczyście do celi w innem skrzydle, gdzie dotychczas jeszcze nie był i zostawili samego. Usnął natychmiast, nie nazbyt zaniepokojony groźbą raportu. — Taka nuda! Niech mię wezwą do kancelarji! Zapytam się, dlaczego nie wyprowadzają mnie na spacer?... Albo poproszę o książki!... Zawsze się czegoś dowiem!... — obiecywał sobie drugiego dnia rano. Odtąd co noc urządzano mu tę samą historję, której powodu nie rozumiał. Gdy zasnął, wpadali, budzili go, kazali mu się ubierać i wiedli przez długie, milczące korytarze, oświetlone elektrycznością z rzędem czarnych, zamkniętych drzwi po obu bokach. Z początku robiło to na nim wielkie wrażenie, drżał z zimna i wzruszenia i nie mógł już usnąć do samego rana, pełen nieokreślonych lęków i okropnych przeczuć. Zczasem jednak przyzwyczaił się, drwił z tych przeprowadzek i do tego stopnia nawet ośmielił, iż pewnej nocy powiedział dręczycielom: — Nie chcę, nie wstanę! — Co?... Dlaczego?... Naczelnik, kapitan kazał zmienić celę. — Możecie we dnie to robić!... Przyjdźcie jutro! Poco budzić mnie po nocy?! — Rozkaz. — Co — rozkaz! Rozkaz mnie się nie tyczy: nie jestem wojskowy! W prawidłach nic nie powiedziano, że mam co noc wstawać, ubierać się, chodzić!... Wskazał ręką na wiszące nad łóżkiem na grubej tekturze prawidła. — Nu, nu!... Wstawaj pan, nie gadaj!... Tu niema żartów! — Ani myślę! Leżał dalej wyciągnięty na pościeli i patrzał z ukrytą wesołością na zakłopotane twarze żandarmów. — Cóż, ty naprawdę nie będziesz się odziewał? — spytał wreszcie stary żandarm grubjańsko. — Nie! — Zaraportuję o tem naczelnikowi!... — Raportuj sobie, a ja nie wstanę! Żandarm chwilę się wahał, poczem skinął głową na posługaczy: — Bierzcie go!... Gawar postanowił zachowywać się zupełnie biernie, gdyby zechcieli go ubrać przemocą; ale zamiast tego posługacze podchwycili go wraz z łóżkiem i ponieśli jak zwykle korytarzami. Konwój — z karabinami w ręku — jeden żołnierz na przedzie, a drugi ztyłu, — towarzyszył mu z wielką powagą. Gawar o mało śmiechem nie parsknął, tak to wszystko wydało mu się zabawnem. Zanieśli go uroczyście do celi w innem skrzydle, gdzie dotychczas jeszcze nie był i zostawili samego. Usnął natychmiast, nie nazbyt zaniepokojony groźbą raportu. — Taka nuda! Niech mię wezwą do kancelarji! Zapytam się, dlaczego nie wyprowadzają mnie na spacer?... Albo poproszę o książki!... Zawsze się czegoś dowiem!... — obiecywał sobie drugiego dnia rano.
Begin 'n bespreking oor Cato Die Ouere
Besprekingsbladsye is waar mense bespreek hoe om inhoud op Wikiquote die beste te maak as wat dit kan wees. Jy kan hierdie bladsy gebruik om 'n bespreking met ander te begin oor hoe om Cato Die Ouere te verbeter.